Nazaret..., czyli o klęsce Jezusa...

Mk 6,1-6

"Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry? I powątpiewali o Nim. A Jezus mówił im: Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony. I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał."

 Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. I nie mógł uczynić cudów. Stało się tak z powodu zwątpienia (powątpiewali o Nim...), niedowiarstwa (Dziwił się też ich niedowiarstwu...). Okazało się, że ludzie, którzy przez niemal trzydzieści lat byli najbliżej Pana, byli najdalej! Przyzwyczaili się... Przywykli... Wpadli w rutynę i zobojętnienie... Nie pozwolili Jezusowi się pociągnąć. Nie dali się porwać... Nie uwierzyli.... Nie zaufali... Co więcej, w Ewangelii według świętego Łukasza czytamy: "Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić" (ŁK 4,29). Jezus przegrywa... Ponosi sromotną klęskę... To zdarzyło się na początku działalności Pana... W synagodze byli zapewne uczniowie... Ciekaw jestem, co pomyśleli...? Dziwna jest Boża pedagogia... Ale Jezus wiedział, co robi... Zło nie przekreśla Bożych planów... Bóg działa w sposób sobie znany... Przegrana Jezusa nie była definitywna... W synagodze Pan pokazał, że jest wolny..., "przeszedłszy pośród nich oddalił się" (Łk 4,30).

Komentarze

  1. "Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta...(...)powątpiewali o Nim..(..)I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu..(..). Potem obchodził okoliczne wsie .."-..rodzinne miasto,to moje serce..czesem zimne i niegościnne..zamknięte na PRAWDĘ..WĄTPIĄCE..Szukające i goniące za czymś odległym,może nawet nieosiągalnym..Serce ślepe na DOBRO i SKARB,który już posiada(!!).Serce,które rani przychodzącą(!!) do niego MIŁOŚĆ... mieszkającą w nim miłość(!!).

    Mogłam CI tyle powiedzieć..oddać wszystkie troski,oddać wsztstko...a ja czekałam,że zdarzy się coś wyjątkowego,że przybędzie ktoś wyjątkowy.. A przyszedłeś TY...usiadłeś w domu mego serca,usiadłeś w kąciku i czekałeś...uśmiechałeś się czule...byłeś..byłeś..
    A ja(?).. ja rozglądałam się nerwowo szukając jego..
    Jego spojrzenia..
    Jego uśmiechu..

    .."Potem obchodził okoliczne wsie.."-
    Posmutniałeś Jezu...w TWOICH oczach widziałam łzy..wstałeś...chciałeś wyjść...ale nie odszedłeś..to niemożliwe...(!!)
    TY nigdy nie wychodzisz sam...Nigdy mnie nie zostawisz....

    Panie wybacz mi..
    Wybacz chłód mego serca,do którego CIĘ zapraszam...w którym czasem cierpisz..płaczesz..
    JEZU WYBACZ PROSZĘ...
    2Tm4,22+++

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz